‘Ałć’. To chyba jedyne słowo jakie mi przychodziło do głowy, kiedy
dwunogi zaczęły mnie „leczyć”. Aha, może jeszcze ‘ciemność’. Piszczałam
raz po raz z bólu, ale nie miałam siły, by się szarpać. Renixter cały
czas chodził niespokojnie koło mnie i raz po raz powtarzał: „wszystko
będzie dobrze, jestem przy tobie.” Jego obecność dodawała mi otuchy,
gdyż moje zmysły wariowały od zapachu ludzi i chęci ucieczki. Wsadzali
mi coś do rany, a ja zaczęłam wyć z bólu i próbowałam się wyrwać.
Renixter zawarczał cicho i zaczął do mnie podchodzić, ale mama małego
chłopca go powstrzymała i zaczęła coś do niego łagodnie mówić. Uspokoił
się lekko, ale widać było, że nie do końca jej ufa. Znowu poczułam
straszliwy ból w klatce piersiowej.
- Renixter!! – zawołałam. On zaskomlał cicho, jakby chciał mi
powiedzieć, że nie może nic zrobić. Zemdlałam. Odzyskałam świadomość
tylko na chwilę. Zobaczyłam wtedy Renixtera, który koło mnie leżał na
jakimś kocu i chłopczyka patrzącego na mnie.
- Hau hau se budzi!! – krzyknął, a ja jęknęłam. Co on tam wrzeszczy?
Miałam wyostrzone wszystkie zmysły i każdy dźwięk i światło, sprawiały,
że czułam się jakbym oglądała i słuchała wybuchu atomowego z odległości
metra. Renixter od razu się poderwał i spojrzał na mnie.
- Jak się czujesz? - spytał szeptem.
- B.. boli – jęknęłam. Czułam bardzo bolesne kłucie i ucisk w miejscu postrzału.
- Nie martw się, wyzdrowiejesz. – powiedział, a ja zamknęłam oczy i zaskomlałam cichutko.
<proszę Renixter dokończ>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz