poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Dokończenie historii Zayn'a - od Galli

Moje rozmyślania zostały przerwane. Drogę zagrodziły nam dwa wilki. Jeden okropnie uśmiechał się odsłaniając obrzydliwy uśmiech i żółte zęby. Był cały brązowo-rudy a oczy miał zielone.
- No, no, no... – powiedział. Z tyłu słychać było przeraźliwy chichot. To wilk Harwey, cały ciemnobrązowy o lśniących, żółtych ślepiach.
- No, no, no – powtórzył pierwszy zwierz – gdzie tak chodzicie po ciemnym lesie sami? Wiecie przecież, że to bardzo niebezpieczne...
- Odwal się Gebh – warknęła Gallia. Wilk zbliżył się do niej. Gebh był z innej watahy, Watahy Księżyca, i choć ta wataha była z naszą watahą sojusznikiem, to i tak go nie lubiłem. 
- Taaa... samica omega, wiedziałem. Nędzny pchlarz, nic nie warty kundel – po tych słowach Gebh walnął łapą Gallię tak mocno, że z hukiem uderzyła o najbliższe drzewo. Wilczyca zawyła z bólu. Tego było już za wiele. Poczułem jak krew buzuje mi z łap po całym ciele aż do mózgu. Myślałem tylko o tym, by go zabić. Rzuciłem się na Gebha. Upadł rozkojarzony, ale wściekły.
- Odszczekaj to! Przeproś ją – warczałem pełny gniewu i nienawiści.
- Nie mam zamiaru. Tak się traktuje omegi! Nie właź mi w drogę!
-  Odszczekaj – coraz mocniej zaciskałem łapę na jego gardle. W końcu mięśniak uległ.
- No dobra, dobra – wykrztusił – prze... przepraszam – i uciekli. Gebh z podkulonym ogonem i skulonymi uszami, a jego koleszka za nim chichocząc cicho i bąkając coś pod nosem. Odwróciłem się. Galia stała przy drzewie ze łzami w oczach. Z jej łapy sączyła się szkarłatna krew.
- Nic... nic mi nie będzie – spuściła łeb. Dyszała ciężko. „Zemszczę się. Zapłacą za to. Obiecuję” – pomyślałem. Dalszą drogę szliśmy w milczeniu. Ciszę przerywały od czasu do czasu ciche pohukiwania sowy i szelest łamanych gałązek. W lesie było naprawdę ciemno. Jedno mnie tylko zastanawiało – co Gebh robił o tej porze w lesie?
W końcu doszliśmy na wielki głaz Geerwe. Jako samiec beta wszedłem prawie na sam szczyt głazu. Gallia została na dole. Taka była tradycja. Słońce już zaszło, niebo zrobiło się czarne jak pióra kruka. Ziemie oświetlały miliony gwiazd patrzących z góry i okrągły, srebrny księżyc... Zaczęło się nocne wycie. Najpierw zaczęli samiec i samica alfa:

„Księżyc blask nam znów śle...
Księżyc zaraz nam zgaśnie...
Tak księżyc nasz kochamy,
Do niego zawołamy!”

Teraz podłączyły się wszystkie wilki:

„Księżycu, kochamy cię!
Nie gaś już nigdy się!
Wołamy do ciebie z życia naszego,
Z życia wilczego, życia kochanego,
Gdy zgaśniesz i słońce wyjdzie znów,
Ruszymy na łów,
Lecz teraz już,
skoro ranek tuż tuż,
Śpimy kochany księżycu już...
Księżyc blask nam znów śle (...)”

***
I zasnąłem....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz